Jesteśmy już po dwóch kolejkach Ekstraligi. Jedni w pełni usatysfakcjonowani z wyników, drudzy niespełnieni poszukują odpowiednich rozwiązań. W Częstochowie z wielką pompą zainaugurowano sezon 2006. Po emocjach sportowych warto okiem kibica spojrzeć, jak w pierwszym spotkaniu wypadł więc nowy stadion.
Wynik mógł być lepszy. Rybnik przegrał u siebie z Apatorem Toruń 39-51 dwa dni wcześniej, dlatego częstochowianie liczyli na łatwe zwycięstwo. I jakże pięknie, że życie pisze swoje scenariusze, bo dzięki temu było więcej emocji, a na stadionie cieplej. Niestety pogoda kwietniowa zawodzi. Chłód już pod koniec spotkania przeszywał dłonie i stopy. Kibiców jednak rozgrzał ostateczny wynik 55:35 dla gospodarzy.
Nie wynik magnetyzował mnie przed meczem, lecz to jak zaprezentuje się nowy-stary stadion. Krocząc po nowo-wybudowanych schodach zastanawiałam się czy obiekt mnie zachwyci. Na pierwszy rzut oka Arena Lwa to po prostu stadion piękny, ale jeszcze bez duszy i nie znający historii sprzed lat. Nie jest już tym staruszkiem, którego stare ławki szeptały dawne historie, ale jest raczej wysportowanym młodzieńcem, który dopiero będzie zdobywał doświadczenie. Nawet nie ma jeszcze zielonej murawy, która została zniszczona w trakcie prac remontowych. Trzeba ten stadion jeszcze dopieścić, by powalał. Po prostu wiek juniora, który nie zostanie od razu misterem elegancji.
Nowy stadion otrzymał błogosławieństwo. Była modlitwa o bezkolizyjną jazdę, niestety niespełniona. Upadki były dwa. Najpierw gospodarz Sebastian Pydzik, który jadąc bojaźliwie zapomniał złamać motocykla, a później jeszcze gość Patryk Pawlaszczyk. Nawet bandy nie pomogły uchronić częstochowianina przed kontuzją.
Prawdziwy urok modernizacji wiara ujrzała, gdy zapalono światła. Około 15 tysięcy par oczu wpatrywało się w efekty inwestycji. A naprawdę było na co. Z wielkim zachwytem obserwowano dłuższą chwilę, gdy światła stopniowo rozbłyskały nad stadionem. Na trybunach zrobił się koncertowy klimat. Zapalono zimne ognie, zapalniczki, zapałki. Czuć było romantyzm. We wspomnieniach zapisze się impresjonistyczną kreską taki portret mas, które jednoczy piękna idea sportu żużlowego. Dobrze prezentował się nawet płot oddzielający trybuny od toru, który wytworzył taki sztuczny dystans jedynie po meczu. Zawodnicy wyszli podziękować fanom za doping, ale nie można było nawet podać ręki ulubieńcom. Tak nienaturalnie jak na częstochowskie warunki.
A na koniec cieszył oczy pokaz sztucznych ogni. Miało być w rytm muzyki, ale nawaliło nagłośnienie i było słychać tylko trzaski. Najprawdopodobniej były jakieś zakłócenia spowodowane pokazem, bo później działało już wszystko bez zarzutu. Atmosfera była troszkę angielska, bo przy światłach jupiterów, ale także klimatycznie jak na Grand Prix.
Dziewiczy stadion przeszedł chrzest. Rozpoczął swą historię. Ocena obiektu jest naprawdę wysoka. Będzie on piękny i nowoczesny. Kto wie może za dwa, trzy lata światowa czołówka będzie rywalizowała właśnie na tym stadionie… Na razie jednak trzeba skończyć budowę, a do tego jeszcze daleka droga.