Chociaż pamięć krótka, a wyników dużo to niemal każdy sympatyk sportu żużlowego pamięta jak jego drużyna wznosiła tryumfy oraz ponosiła porażki. Szczególnie zapadają w pamięć konfrontacje pełne podtekstów, niespodzianek oraz walki na torze.
Nie od dziś wiadomo, iż są różne formy sympatii do „czarnego sportu”. Jedni na bieżąco studiują wyniki swojego klubu, śledzą poczynania jego zawodników w ligach zagranicznych i turniejach indywidualnych. Drudzy swoją relację z drużyną nazywają miłością. Nie pozwolą splamić jej honoru, szanują barwy, znają jej historię. Są jeszcze określani ostatnio mało chlubnym mianem „pikników”, którzy na zawodach zjawiają się nieco rzadziej, nie raz dla szpanu. Co ten wywód ma wspólnego z dalszą treścią felietonu? Ma jedno… Każdy z nich coś trzyma w swej pamięci. Z perspektywy trybun, oczyma widza postaram się Wam drodzy czytelnicy ukazać piękno pojedynków częstochowsko – wrocławskich. Moją szczególną uwagę na te konfrontacje zwrócił człowiek, który jest dobrym obserwatorem. Jego oku rzadko umykają elementy walki zawodników, jest to mój ojciec.
Dla częstochowskiej publiczności symbolem meczy z WTS-em jest Marek Cieślak. Wielu pamięta go jako znakomitego żużlowca, lidera wśród zawodników z lwem na piersi. W późniejszym czasie – gdy zakończył swą jakże udaną karierę zawodniczą – zajął się trenerką. Był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę! Z biegiem lat pan Marek doskonalił swe umiejętności nie tylko jako trener, bowiem jest on znakomitym toromistrzem. Warto w tym miejscu zauważyć, iż jako pierwszy w dziejach żużla pod Jasną Górą zdobył on z Włókniarzem Drużynowe Mistrzostwo Polski jako zawodnik, a następnie powtórzył to będąc trenerem. Sukces ten osiągnął również – po siedmiu latach – Andrzej Jurczyński. Obecnie częstochowianin trenuje wrocławską drużynę.
Innym dostawcą emocji są piękne, pełne emocji, nie raz dramaturgi pojedynki zawodników. Często mieliśmy okazję oglądać biegi, które ze względu na obsadę obfitowały w prestiż i chęć rewanżu. Za przykład może posłużyć walka Grzegorza Walaska z Jarosławem Hampelem oraz pojedynki Hancock – Crump.
Emocje związane z pojedynkami „Lwów” (w logo WTS-u też jest jakiś lew) zaczęły narastać w roku 2003. To właśnie przed sześcioma laty widzowie na Stadionie Olimpijskim mieli niewątpliwą przyjemność być świadkami żużlowej perfekcji. Wyścig XIV, Holta i Ułamek przeciwko parze Drabik – Jędrzejak. Zaczęło się od akcji przy krawężniku w wykonaniu „Seby”, następnie wspaniałą mijanką Sławomir Drabik wyprzedził dwójkę częstochowian. Jednak ani jeden, ani drugi nie był księciem w tej pięknej bajce. Za sprawą manewru „Slammera” gospodarze prowadzą podwójnie. Ostatnie okrążenie, Rune Holta wciąż z tyłu… Jednak z każdym metrem szybszy, poczuł krew, pazerność na zwycięstwo. Na ostatnim łuku pięknym atakiem po dużej mija Drabika. Sekundę później to samo czyni z Jędrzejakiem! Wygrywa wyścig! Jest bohaterem, zawodnikiem meczu – zapewnił cenny tryumf drużynie z Częstochowy.
Rok 2004. Zmiana przepisów wymusiła zmiany w składach. Przez ograniczenia dla stranieri z Włókniarza odchodzi Andreas Jonsson, Wrocław opuszcza Scott Nicholls. Mimo to obie ekipy nadal są silne. WTS dzięki rewelacyjnej postawie Drabika ma mocne wejście w sezon. Kolejna już młodość „Drabskiego” to mimo wszystko radość dla częstochowskich kibiców. Gdy Wrocław ma przyjechać pod Jasną Górę to właśnie on jest magnesem na publikę, ludzie pragną znów zobaczyć swojego idola u szczytu formy. Wówczas każdy chciał znów ujrzeć lwa na plastronie przywdziewanym przez lidera gości. Drabik i spółka przegrali z CKM-em 49:40, natomiast „Drabsson” zdobył zaledwie 5 punktów.
Pięć lat temu nie tylko Sławomir Drabik był prowodyrem emocji, radości oraz pamiętnych wydarzeń. Dość nieoczekiwanie Grzegorz Walasek brylował na ligowych torach, pokonując wyżej notowanych rywali. To ze strony częstochowskiej. Wrocław natomiast oprócz Drabika szczycił się Jarosławem Hampelem. Wtedy 22-letni zawodnik debiutował w roli stałego uczestnika elitarnego cyklu Grand Prix. Dodajmy, debiutował bardzo udanie. Przejdźmy do sedna sprawy… Fala kulminacyjna napięcia, będącego przyczyną konfrontacji czewa-wrocek miała miejsce 15. sierpnia 2004. Tym razem nie drużynowo, lecz indywidualnie. Wyżej wymienieni mieli wystartować w Finale Indywidualnych Mistrzostw Polski na torze w Częstochowie. Obaj w gornie faworytów, obaj zwarci i gotowi do walki, głodni sukcesu, oswojeni z myślą o nim. Tak też się stało… „Mały” i „Greg” w przeciągu zawodów zdobyli po 13 „oczek”. Tym samym publiczność na – wypełnionych do ostatniego miejsca – trybunachczekało widowisko niesione przez bieg barażowy o tytuł IMP. Zameldowali się pod taśmą, Walasek przy kredzie, Hampel pod płotem. Start należał do zawodnika CKM-u. Jarek Hampel nie chciał odpuścić, atakował po szerokiej. Upadł… Porażka była nieunikniona, mimo to wstał, zachował się jak mistrz. W gwarze oklasków symbolicznie dojechał do mety, by później złożyć gratulacje nowokreowanemu mistrzowi kraju. Podium w całości było częstochowsko – wrocławskie, trzeci był ustępujący tronu Rune Holta.
Sezon kolejny to dwie potyczki obu drużyn. Dwa dreszczowce, których losy ważyły się do samego końca. Pierwszy z nich rozegrał się w Częstochowie. Długi majowy weekend, słoneczna pogoda i rzecz jasna kolejna dawka emocji. Przypomnę, iż Włokniarz jechał osłabiony brakiem Sebastiana Ułamka. Oj… nam, kibicom gospodarzy ciężko było wysiedzieć spokojnie. Tuż przed prezentacją kibice gości skandowali: Włókniarz! Przegra!”. W pewnym moencie wydawać się mogło, że te okrzyki były prorocze. Tracący sześć punktów miejscowi od momentu wprowadzenia rezerwy taktycznej zaczęli przejmować inicjatywę w tym spotkaniu. Jednak to nie wynik spowodował, że mecz ten utkwił w mej pamięci… Czwarta odsłona spotkania stała się szokują dla wszystkich. Osamotniony – wówczas 18-letni – Mateusz Sczepaniak wygrał start z Hansem Andersenem. Dzielnie odpierając ataki Duńczyka prowadził przez trzy i pół okrążenia! Wynik tego spotkania to 47:43.
Do rewanżu Włókniarz przystępował już z Ułamkiem w składzie, jednak bez Walaska. Zawodnik ten za obrazę sędziego w kolejce poprzedniej został zawieszony na jedno spotkanie. Również we Wrocławiu wynik był „na styku”. Dzięki dobrej postawie Piotra Świderskiego i Krzysztofa Słabonia WTS zwyciężył 46:44. Taki wynik dawał bonus CKM-owi. Sezon ten ułożył się znacznie lepiej dla Włókniarza, który zdobył brąz DMP, natomiast dawna Sparta zajęła szóste miejsce.
Nikt w Częstochowie nie przypuszczał, że poprzedzająca rok 2006 zima poniesie za sobą aż tak duże zmiany. Mowa o nieoczekiwanym przełomie regulaminowym oraz roszadach transferowych. Wówczas sam minister sportu – Tomasz Lipiec zniósł limity na starty obcokrajowców. Jedynym ograniczeniem była liczba zawodników z cyklu GP w drużynie. Jeśli chodzi o transfery to z „miasta świętej wieży” odeszli Rune Holta i Grzegorz Walasek. Przyszli Lee Richardson i Greg Hancock. WTS zasilony został przez – wówczas nie mającego sobie równych – Jasona Crumpa. Podczas gdy wróżono absolutną dominację Unii Tarnów i bydgoskiej Polonii to właśnie WTS i CKM zdominowały ligowe rozgrywki.
Oprócz znakomitych wyników w lidze obie ekipy łączyły podobieństwa w składach. Wszak Jason Crump i Greg Hancock walczyli ze sobą o tytuł mistrza globu. Z kolei Hans Andersen wraz z Ryanem Sullivanem za najlepszych „jeźdźców” spoza cyklu Grand Prix. Również Sebastian Ułamek oraz Jarek Hampel walczyli o najwyższe laury polskiego żużla. Włókniarz był drugą siłą na krajowym podwórku, jednak w walce z doskonałą armią Cieślaka nie było tego widać. Pierwszy mecz to zdecydowane zwyciętwo WTS-u w stosunku 53:37. Rewanż w Częstochowie oczekiwany był w napięciu, narastającej ekscytacji oraz chęci pokonania tytana. „Arena Częstochowa” skutecznie zapełniła się już jakiś czas przed rozpoczęciem spotkania, na trybunach biało-zielone zatrzęsienie. Jedna fantastyczny doping nie uskrzydlił podopiecznych Jana Krzystyniaka. Emocji nie brakowało. Sięgnęły one zenitu gdy Drabik prowadził przed Crumpem. Jednak tego dnia „Gonger” był nieosiągalny, CKM przegrał 42:48. Organizatorzy przyszykowali tron, na którym miał zasiąść bohater meczu. Zrobił to… Marek Cieślak. W fazie play-off Włókniarz zaliczył kolejną porażkę u siebie. Ostatnia kolejka to pojedynek zwycięsców rundy zasadniczej. Wówczas Wrocław miał już zapewniony tytuł. Z tego powodu nie wystartował Crump, co pozwoliło wygrać gościom 43:47. Również i to spotkanie obfitowało w emocje.
Przed sezonem 2007 obie ekipy opuścili Sullivan i Hampel. Jak mówią „Historia lubi się powtarzać”. Powtórzyła, bowiem drużyna Polaka (Leszno) sięgnęła po mistrzowską koronę, natomiast Australijczyk wraz z Toruniem wywalczył srebro DMP. Pierwszy bój obu drużyn miał miejsce w Częstochowie. Drugi wyścig zawodów – poezja. Fantastyczna walka Anotnio Lindbaecka z Andersenem aż do samej mety. Górą był czarnoskóry Szwed. Jednak ku rozczarowaniu rozgrzanej widowni nie stanowiło to przełomu „Toninho”. Kolejne emocje (za słabe słowo!) to bieg, w którym Jason Crump podwójnie przegrywa z Gregiem Hancockiem i… Sławomirem Drabikiem! Race, okrzyki, biegi oglądane na stojące… Gdyby każdy mecz przy Olsztyńskiej tak wyglądał… Wynik 50:42. Najbardziej zapadł mi w pamięć widok zdołowanego Crumpa. Mistrz Świata stał pod stadionem popijając jedno z polskich piw. Żal spowodowany porażką wśród kibiców ze stolicy dolnego śląska minął w dniu rewanżu. Genialna tego popołudnia „paka Cieślaka” zwyciężyła 54:39. Miażdżony przewagę Wrocławia Włókniarz w końcówce pokazał prawdziwą wolę walki, stad mniejsze niż myślano rozmiary porażki. Ówczesne rozgrywki lepiej zakończyli wrocławianie, gdyż zdobyli brąz DMP przy piątym miejscu CKM-u.
Rok 2008 to ciąg dalszy czewsko-wrockiej rywalizacji w cyklu Grand Prix. Tym razem rozstrzygnięta była ona na korzyść Włókniarza, bowiem do ekipy Piotra Żyto dołączył Nicki Pedersen. Sezon ten niósł za sobą znacznie mniej napięcia, gdyż w czterech spotkaniach za każdym razem górą byli częstochowianie. Zanim ruszyły zeszłoroczne rozgrywki e-ligi po raz kolejny głośno było od plotek. Wielu na pozycji sternika „Lwów” znów widziało „polewaczkowego” Cieślaka. Ostatecznie pan Marek nie wrócił do macierzystego klubu. To, że z transferu trenera wyszły nici nie oznacza braku transferów na linii Wrocław – Częstochowa. To za sprawą pozyskania Tomasza Gapińskiego. Ze względu na różnice poziomów obu ekip ich walka nie była już tak zacięta. Wyniki 40:50, 60:33, 53:39 oraz 30:62 dla Włókniarza mówią wszystko. Jednak warto wspomnieć, o tym że wynik pojedynku pierwszej rundy play-off, kiedy to CKM wygrał czternastoma punktami okazał się zbyt małą wygraną i skazał Włókniarza na półfinałowy bój z Unią Leszno.
W tym sezonie odbyło się jedno spotkanie pomiędzy ekipami Grzegorza Dzikowskiego i Marka Cieślaka. Atutu własnego toru nie wykorzystała drużyna wrocławska, zatem trener Dzikowski wraz ze swoimi zawodnikami opuszczali Stadion Olimpijski w iście szampańskich nastrojach. Była to pierwsza wygrana „Lwów” w tym sezonie. Jest to efekt jazdy w pełnym składzie, ponieważ dopiero w trzeciej rundzie do drużyny dołączył Nicki Pedersen. Dreszczyk emocji fundowała dramaturgia, wynikacjąca z minimalnego prowadzenia gości przez niemal całe spotkanie. Wynik to 43:45.
Najbliższa batalia o ligowe punkty między tymi drużynami w najbliższą niedzielę w Częstochowie!
Aleks „Paranoid” Jovičić
P.S. Korzystając z okazji, iż piszę o drużynie z Wrocławia chciałem pozdrowić felietonistę z tego miasta, pana Bartłomieja Czekańskiego. Za pewne „Don Bartolo” również nie raz wspomina mecze obu drużyn 😉