Zapas szczęścia AZS-u Częstochowa w dwóch dotychczasowych pojedynkach z Politechniką jest ogromny. Przez te dwa dni na Hali Polonia rozegrano wiele pięknych akcji, niestety więcej od nich było błędów… Ale najważniejszy jest wynik, a ten korzystny dla częstochowian.
Podczas prezentacji zawodników, fani rozwiesili transparent specjalnie dla prezesa Andrzeja Szewińskiego „Prezesie szanuj kibica swego, bo możesz nie mieć żadnego”! A wszystko to z powodu piątkowych kontroli fan clubu, przez które wielu kibiców musiało pozostać przed halą. Dziś frekwencja przez to też była raczej niska.
Zawodnicy obu ekip przystąpili do pojedynku bardzo zmotywowani. Po wczorajszym zaciętym spotkaniu, można było spodziewać się równie dużych emocji dzisiaj. Od pierwszych piłek inicjatywę na parkiecie przejęli goście. Dwa razy skutecznie z środka uderzył Bartosz Szcześniewski. Częstochowianie nieumiejętnie atakowali. To ułatwiało grę warszawiakom, którzy swobodnie blokowali. Zastój po stronie gospodarzy nie trwał jednak długo. „Zimny prysznic” na początek seta sprawił, że po kilku następnych akcjach było już 5-5. Od tego momentu gra toczyła się prawie cały czas punkt za punkt. Wiele udanych ataków prezentował po stronie Politechniki Radosław Rybak. Częstochowianie zdobywali zaś punkty głównie z błędów warszawian. Gra nie „kleiła się”.
Przy stanie 12-15 Jakub Oczko(który zastąpił Pawła Woickiego akcję wcześniej) miał serwować, jednak zamiast niego w polu zagrywki pojawił się Adrian Patucha. Sędzia odgwizdał błąd i punkt przyznał Politechnice. Przerwa techniczna nie wybiła z uderzenia gości. Grali konsekwentnie, do tego częstochowianie licznymi błędami bardzo pomagali rywalom. To sprawiło, że zwycięstwo gości w pierwszym secie było pewne 25-16.
W drugiej partii za Marcina Kocika na parkiecie pojawił się Krzysztof Gierczyński. Obecność kapitana miała pozytywnie wpłynąć na częstochowian.
Tym razem set zaczął się bardzo wyrównanie. Pierwsze akcje w wykonaniu Gierczyńskiego były nieudane. Goście za to wyprowadzali ładne ataki i bez skrupułów wykorzystywali błędy częstochowian. Trener Edward Skorek widząc kryzys w swoim zespole, postanowił po raz kolejny wpuścić na parkiet Pawła Woickiego. Wynik oscylował wokół remisu.
Z akcji na akcję coraz słabiej grał Adrian Patucha, który bez bloku uderzył na duży aut. Za niego pojawił się Marcin Kocik. Powrót nie był udany. Pierwsza piłka, którą atakował Kocik wylądowała na aucie, a sam zawodnik wpadł na banery reklamowe. Znów gospodarze zaczęli tracić punkty i Edward Skorek dokonał zmiany rozgrywającego. To było niezwykle celne posunięcie. Goście od wyniku 9-14 pogubili się. Trzy nieudane ataki Bartosza Szcześniewskiego wprowadziły nerwowość w poczynania gości. Na przerwę schodzili jednak jeszcze z minimalnym prowadzeniem.
Końcówka seta była pasjonująca. Efektowne wymiany i dobre ataki zarówno jednych jak i drugich. Krzysztof Gierczyński zapomniał o kiepskim wejściu i grał doskonale. Dzięki jego akcjom partie wygrali częstochowianie 25-23.
W trzeciej odsłonie meczu znów zawodnicy grali punkt za punkt. Niewielkie przewagi jednej bądź drugiej drużyny i raczej spokojna gra. Na fali wznoszącej był Krzysztof Gierczyński. Coraz lepiej grali Brook Billings i Marcin Kocik, który już na początku straszył przeciwników świetną zagrywką.
Błędów więcej popełniali warszawianie. Złe przyjęcie i problemy na środku gości powodowały, że gospodarze prowadzili minimalnie, ale pewnie. Przy stanie 10-8 kibice byli świadkami akcji, która zawierała tak dużo błędów, że nie sposób jej opisać. Nieudane kiwnięcie po stronie Politechniki, a potem atak Billingsa na znaczny aut. Na szczęście udane akcje w wykonaniu Krzysztofa Gierczyńskiego ratowały wynik. Po przerwie technicznej inicjatywę przejęli gospodarze, którzy pewnie wygrali 25-21. Bohaterem tej partii był niewątpliwie kapitan częstochowian.
Na początek czwartej partii Kocik zaprezentował złe przyjęcie, co wykorzystali warszawianie i z pierwszej piłki zakończył Szcześniewski. Gwóźdź w parkiet nie przestraszył częstochowian. Gospodarze dzielnie walczyli, ale nawet ich największe starania czasem nie potrafiły zatrzymać rywali. Tak było choćby przy jednym z ataków Rybaka, którego nawet potrójna ściana nie powstrzymała.
Gra chwilami porywała, a chwilami przerażała. Przerażał ogrom nieporozumień. Zadziwiało poświęcenie Phila Eathertona, dzięki któremu gospodarze zdobyli cenne punkty. Tego wszystkiego jednak było za mało. Częstochowianie po zdobyciu 16 punktów po prostu zatrzymali się, później próbowali nadrabiać. Jednak przewagę uzyskali warszawianie i utrzymali ją już do końca, wygrali 25-23.
Tie break był już 10-tym setem w pojedynkach Politechniki i akademików z Częstochowy w rundzie play-off. Rozpoczęło się imponująco od bloku Billingsa i Eathertona na Radosławie Rybaku. Później to jednak warszawianie grali lepiej. Pojedynczym blokiem został powstrzymany spisujący się do tej pory bardzo dobrze Gierczyński, a potrójny blok częstochowian nie funkcjonował jak należy. Kibice z zaniepokojeniem rozkładali ręce i kręcili głowami z niedowierzaniem. Pewny swego był jednak prezes Andrzej Szewiński, który cały czas dopingował częstochowian. Kto wie, ale może właśnie dzięki temu gospodarze uwierzyli w siebie. Końcówka należała do nich i skończyło się 15-12. Zaś w całym meczu 3-2. Radość częstochowian była wielka. Ktoś obok nawet rzekł, że „cieszą się jakby mistrza Polski zdobyli”. Po tak ciężkich pojedynkach chyba jednak nie ma się, co dziwić eksplozji radości.
Podsumowując dzisiejszą dyspozycję częstochowian należy powiedzieć o ogromnie błędów. Zawodnicy gubią się na boisku, źle przyjmują, źle rozgrywają. Jeśli AZS Częstochowa ma zawalczyć o tytuł mistrzowski w tym roku, to musi poprawić wszystkie elementy gry. Do poprawy jest wiele, a czasu mało, ale w Częstochowie wszyscy wierzą, że mecz za tydzień w Warszawie będzie już ostatnim w tej fazie play-off i rozpoczną się przygotowania do kolejnych pojedynków.
AZS Częstochowa- Politechnika Warszawa
3:2 (16:25, 25:23, 25:21, 23:25, 15:12)