– W Częstochowie jest dużo utalentowanych młodych zawodników – mówi Zbigniew Mardoń w obszernym wywiadzie dla Częstochowskiego Portalu Sportowego. Specjalnie dla naszych czytelników o sobie, swojej przeszłości, a przede wszystkim o przyszłości w Częstochowie opowiedział nam Zbigniew Mardoń, trener Politechniki Częstochowskiej.
sport.czest.pl: Dużo ofert napłynęło po tym jak zdecydował się Pan wrócić do Polski?
Zbigniew Mardoń: Wyjeżdżając z Irlandii , o tym, że podejmę pracę w Polsce nie wiedziałem. Rozstając się z Moycullen otrzymałem dużo życzeń i podziękowań: „Dziękujemy ci Zbigniew za to co zrobiłeś i mamy nadzieję, że wrócisz do nas po wakacjach”. Byłem i jestem cały czas w kontakcie z Irlandczykami, i nie wykluczam, że jeszcze kiedyś tam pojadę. Co do ponownej pracy w , Polsce, to można powiedzieć, że jest w tym nieco przypadku. Korespondowałem za pośrednictwem emaili, ze Sławkiem Gajdą przez ostatni rok, Od momentu, kiedy to szukałem, jeszcze w ubiegłym sezonie, miejsca, w Polsce, gdzie mógłbym rozegrać turniej ze swoimi Irlandczykami. Pojawił się pomysł, żeby zorganizować to w Częstochowie. Ostatecznie jednak graliśmy w Kielcach, ale kontakt ze Sławkiem pozostał i od słowa do słowa, doszło do pomysłu, że mógłbym tutaj popracować. W Moycullen jednocześnie pojawiła się trudna sytuacja finansowa, w związku z kryzysem, i na dzień dzisiejszy, nie stać ich na zawodowego trenera z zewnątrz. Na to wszystko nałożyła się moja sytuacja rodzinna. Syn wyjeżdża do Australii, córka idzie na studia, a żona została sama, chciałem więc być bliżej domu i zdecydowałem się na Częstochowę. Nie szukałem specjalnie niczego innego, wysłałem jedynie może 2-3 maile, bardziej żeby rozeznać się w sytuacji niż w celu znalezienia jakiegoś klubu w Polsce.
Praca w Częstochowie to chwilowy przystanek czy raczej wieloletnia budowa klubu?
Los trenera jest nigdy nieznany. Przychodzę tu jednak z nadzieją na długą i owocną współpracę. I mogę obiecać, że dołożę wszelkich starań i zaangażowania, aby przekonać wszystkich, że przyszedłem tutaj w celu zrobienia czegoś dobrego.
Ma Pan już jakąś wizję składu? Planuje Pan generalny remont?
Moim zdaniem, sprawą bardzo istotną jest to, aby oprzeć się na wychowankach, na zawodnikach i osobach związanych z Częstochową Z tego co już zdążyłem się zorientować, w Częstochowie jest dużo utalentowanych młodych zawodników, zarówno tych, którzy tutaj się urodzili, jak i tych, którzy chcą związać się, z tym miastem, poprzez szkołę czy uczelnię. Cała sztuka jednak, polega na tym, aby stworzyć tu takie warunki organizacyjne, które pozwolą, tym młodym ludziom, wrócić w rodzinne strony i rozwijać swoje sportowe zdolności na wysokim poziomie. Koniecznym jest zbudowanie sytemu szkolenia młodzieżowego, zapewnienie ciągłości tego szkolenia, a za tym pójdą także wyniki drużyny seniorów. Zadanie może nie jest łatwe, ale jak najbardziej realne. Co do składu na najbliższy sezon to myślę, że ukształtuje się on w okresie przygotowawczym, jak na razie rozpoczęliśmy treningi i każdy ma takie same szanse na granie, praca i zaangażowanie jakie włożą poszczególni zawodnicy w przygotowanie się do nowego sezonu na pewno pozwoli nam na określenie na kogo będzie można liczyć i w jakim zakresie. Na dzisiaj wszystko jest jeszcze kwestią otwartą.
Spotkał się już Pan z trenerem Chądzyńskim w kwestii zyskania wiedzy o ostatnim sezonie?
Nie dane mi było jeszcze spotkać się z trenerem Chądzyńskim. Mam jednak nadzieję, że do takiego spotkania dojdzie. Jestem tu za krótko, żeby spotkać się ze wszystkimi, ale spotkałem się już z częścią zawodników i mam stały kontakt z osobami najaktywniej zaangażowanymi w budowanie klubu koszykarskiego.
Myślał Pan o swoich byłych koszykarzach w kontekście Częstochowy?
Spotkałem, nie tak dawno, zresztą, Łukasza Grzegorzewskiego, aktualnie ze Spójni Stargard Szczeciński i nawet rozmawialiśmy, o jego planach na przyszły sezon, ale jednak większość moich byłych graczy gra dzisiaj na nieco wyższym poziomie niż II liga i proponowanie im, w tej chwili, gry w Częstochowie nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Moim zdaniem tutaj jest również, duża grupa młodych ludzi, z którymi można pracować i na pewno osiągnąć poziom nie gorszy niż poziom zawodników, którzy grali w Albie czy w Tarnobrzegu.
Są młodzi, ale co w takim razie z tymi starszymi?
Nikomu nie zaglądam w metrykę, a w Irlandii miałem nawet graczy, którzy byli prawie w moim wieku (śmiech). Dobrze mi się z tymi starszymi współpracowało. Tego młodego zawsze trzeba dostrzec i pomóc mu się rozwinąć. Ze starszymi pracuje się inaczej, a oni swoim doświadczeniem mogą tylko pomóc młodszym kolegom. Połączenie doświadczenia z młodością jest najlepszym rozwiązaniem.
Uważa Pan, że lepiej budować w oparciu o uczelnię niż o prywatnego sponsora?
Jedno drugiego nie wyklucza, a wręcz przeciwnie. Liczę, że to przyciągnie nowych sponsorów. Współpraca z uczelnią jest świetną ideą. Do tego starałem się przekonać klub w Moycullen. Jest tam duży uniwersytet w Galway. Korzystaliśmy zresztą z hali tego uniwersytetu. Bardzo się cieszę, że udało nam się to zrobić w Częstochowie. Sport może przyciągnąć nowych studentów na studia, a uczelnia może przyciągnąć graczy możliwością edukacji. Młodzi sportowcy muszą też myśleć o swojej przyszłości. Moim zdaniem, na szczególne podziękowania zasłużyli, w tym momencie, wszyscy sponsorzy klubu, w tym także Pan Arkadiusz Muś z firmy Press Glas, bez pomocy, których, cała ta koszykarska przygoda nie byłaby możliwa w Częstochowie.
Czy fakt, że nie ma tu kierunku wychowanie fizyczne nie będzie przeszkadzać?
Uruchomiono jednak kierunek wychowanie zdrowotne, jest zarządzanie. Nie jest powiedziane, że sportowiec musi studiować wychowanie fizyczne. Koszykarze są specjalistami w różnych dziedzinach. Ja sam studiowałem też prawo. Politechnika jest dobrą uczelnią gdzie można połączyć grę ze studiami.
Ma Pan opinię twardego i upartego człowieka, który konsekwentnie stawia na swoim. Czy to nie rodzi konfliktów?
Ja zapytam inaczej. Czy można cokolwiek osiągnąć nie będąc upartym i konsekwentnym? To jest chyba aż nadto oczywiste.
Czy nie lepiej czasem poszukać kompromisu i przychylić się drugiej stronie?
Oczywiście. Są sytuacje, w których kompromis jest niezbędny. Gdzieś jednak decyzję trzeba podjąć i wtedy ją konsekwentnie realizować.
Czy zgodzi się Pan z opinią, że wszędzie gdzie Pan pracuje lubi mieć pełnię władzy?
Pełnia władza to może przesada. Nie ukrywam jednak, że uważam się, nie tylko za trenera, ale także za menedżera koszykarskiego. Tak się składa, że gdy w 1984 roku rozpocząłem swoją przygodę z koszykówką, jako trener, to od początku zajmowałem się także sprawami organizacyjnymi.
Czy właśnie na tle podziału kompetencji doszło do konfliktu w Siarce Tarnobrzeg?
Siarka to niezbyt przyjemna przygoda, na mojej długiej drodze życia, chociaż nie do końca. Nie lubię jeżeli ktoś obiecuje więcej niż może zrealizować , a obiecując wie o tym, że mówi nieprawdę. W życiu jest różnie, czasami planów nie udaje się zrealizować, ale świadome kłamstwo, wprowadzanie w błąd, jest czymś wyjątkowo nagannym. Do Siarki, po niemiłym zakończeniu współpracy z Albą, poszedłem pełen dobrej woli i nadziei na zbudowanie silnej drużyny, Chciałem tam zrobić coś więcej niż tylko przeciętną I-ligową drużynę. Bardzo szybko jednak okazało się, że to wszystko, co mówiło się przed podpisaniem umowy, stoi w znacznej sprzeczności z tarnobrzeską rzeczywistością. To był bardzo trudny moment dla Siarki i co by nie powiedzieć to, z zupełnego załamania jakie miało wówczas miejsce, w tym klubie, udało się zbudować zupełnie nową drużynę, która w bezpieczny sposób utrzymała się w I lidze. Co prawda, w drugiej rundzie chłopcy grali już beze mnie, ale ktoś ich przygotował do sezonu i odchodząc pozostawiłem zespół w bezpiecznej strefie tabeli, sądzę, że nikt nie może mi zarzucić, że praca, jaką tam wykonałem była trenerską fuszerką. Tak więc, chociaż zachowanie niektórych osób z Tarnobrzegu pozostawiało wiele do życzenia i pozostawiło duży niesmak na odchodne, to z drugiej jednak strony bardzo dobrze wspominam, zawodników, drużynę i wielu innych, sympatycznych ludzi, których tam poznałem. Niestety było też kilka osób, które od początku do końca nie podeszły do naszej współpracy w sposób uczciwy.
A Zbigniewa Pyszniaka [prezesa i trenera Siarki – dop. red.], do której grupy Pan zalicza?
Pan Pyszniak to oddzielna historia i wolałbym się na ten temat nie wypowiadać. Niech inni go oceniają. Powiem tylko, że co innego mówił do mnie, a co innego członkom zarządu i później w sądzie, do którego niestety musieliśmy zawitać. Było to wszystko bardzo przykre.
W Chorzowie był Pan jednym z twórców Alby. Czy nie został żal, że skończyło się to w takich okolicznościach?
Chorzów był moim drugim domem, tak naprawdę więcej przebywałem w Chorzowie niż w Katowicach, gdzie mam żonę i dzieci. Zaczęło się to w 1986 roku gdy klub Stal Bobrek Bytom zatrudnił mnie, w celu stworzenia swojej fili. Udało się tam coś zrobić nawet, zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski juniorów, na Olimpiadzie Młodzieży, we Wrześni, w 1992 roku. Mieliśmy tam wówczas nawet taki sezon, że w grupach młodzieżowych wygrywaliśmy prawie wszystkie mecze, a ja byłem jedynym trenerem i prowadziłem chyba z 5 grup. Była to filia Stali Bobrek i bardzo fajny okres w mojej pracy trenerskiej, potem jednak zaczęły się problemy w bytomskim klubie, związane ze zmianą ustroju. Proponowano mi wtedy pracę w Bytomiu, chciałem jednak kontynuować to co zaczęło się robić w Chorzowie. W mieście wtedy zmieniły się również władze. Prezydentem został Pan Marek Kopel. Powiało nowym i zdecydowałem o założeniu klubu koszykarskiego. Były różne etapy i różne przygody, ale suma sumarum z roku na rok był postęp. Były tylko 2 kluby w tamtym okresie w Polsce, które co roku osiągały lepsze wyniki. To był Trefl Sopot i właśnie Alba Chorzów. Trefl miał potężnego sponsora, a w Albę wkładało się bardzo ciężką i żmudną pracę, bardzo dużo serca i pasji.
Co się zepsuło?
Niektórym osobom zaczęło przeszkadzać, że to ze mną robiono wywiady, że do mnie przyjeżdżali politycy, niekiedy nawet z pierwszych stron gazet, że to ja byłem na świeczniku. Niektórzy plotkowali o kolosalnych pieniądzach, jakie podobno zarabiałem, co było oczywiście nieprawdą. Myślę, że to głównie zazdrość o moją pozycję wytworzyła w pewnym momencie bardzo nieprzyjemną atmosferę i postanowiłem, co prawda, z żalem , ale w sposób stanowczy, opuścić Chorzów. Z 19 lat, które tam spędziłem 18 uważam za udane i zawsze ten okres oraz ludzi, których tam zdążyłem poznać będę wspominał z dużą sympatię. Złośliwe jednostki, które doprowadziły do upadku tego wszystkiego, nie mogą zatrzeć ogólnie pozytywnej oceny wszystkiego co zostało zrobione przez wiele lat pracy w Chorzowie.
Jaka byłaby odpowiedź gdyby dostał Pan przed tym sezonem telefon z Chorzowa z propozycją powrotu do nowej II-ligowej Alby w roli trenera?
To co jest teraz w Chorzowie, to nie jest ta Alba, którą, między innymi, ja budowałem. W Chorzowie musiałoby się wiele zmienić, żebym mógł w ogóle wziąć pod uwagę taką opcję. Nigdy nie mówimy nigdy, ale wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, także już po odejściu, dlaczego zrobiłem to tak późno. Są inne ciekawe ośrodki, w których można robić koszykówkę na wysokim poziomie, chociażby Częstochowa.
W Częstochowie widzi Pan wsparcie władz miasta? Częstochowa to przecież miasto żużla i siatkówki.
Za krótko jestem w Częstochowie, żeby móc mówić o tym w sposób jednoznaczny Uważam jednak, że osoby, które już poznałem tutaj, mowa tu, między innymi o dyrektorze MOSiR-u i Naczelniku Sportu w Urzędzie Miasta, czy prezesie AZS Politechnika, Adamie Stępniaku oraz wielu innych osobach mających z koszykówką coś wspólnego, to bardzo sympatyczne osoby. Wierzę, więc że będzie nam się dobrze współpracowało i zaowocuje to dobrymi wynikami sportowymi.
Czy sztab szkoleniowy będzie w klubie jednoosobowy?
Na dzień dzisiejszy nie planujemy nikogo więcej. Myślę, że najważniejszym zadaniem jest uporządkowanie wielu spraw organizacyjnych ,nie jestem upoważniony jednak, aby mówić o tym szczegółowo.
Jakie wrażenia po pierwszych spotkaniach z drużyną?
Jest za wcześnie na indywidualne oceny [wywiad był przeprowadzony przed rozpoczęciem okresu przygotowawczego – dop. red.]. Ciężko mi kogoś po tych wstępnych zajęciach wyróżnić, ale drużyna zaimponowała mi bardzo podejściem do pracy i wolą walki. To jest podstawa koszykówki, na której można budować całą resztę.
30. lipca zaczynają się przygotowania do sezonu. Jak one będą wyglądać?
Trenujemy w Częstochowie. We wrześniu chcielibyśmy rozegrać serię 10-12 sparingów. Organizujemy turniej. Chcemy wykorzystać fakt, że są mistrzostwa Europy w Polsce. Tę atmosferę i zainteresowanie koszykówką przenieść także na nasz grunt i trafić z koszykówką do mieszkańców Częstochowy. Część zawodników pracuje, więc obóz nie wchodzi w grę. Musieliby brać urlopy, na pewno łatwiej im zorganizować czas na treningi, na miejscu
Na jednym z portali internetowych pojawiło się ogłoszenie, że klub poszukuje graczy do grania. Jaki był odzew?
Chcieliśmy zachęcić młodych ludzi, którzy chcą połączyć grę ze studiowaniem i kilka zgłoszeń było.
Możemy spodziewać się jakichś masowych testów?
Niespecjalnie. Nie musimy szukać jakiejś dużej ilości nowych graczy. Tu jest duża grupa zawodników, z którymi trzeba po prostu pracować.
Mamy w Częstochowie Ligę Okręgową i często pojawiają się głosy, że tam należy szukać zawodników. Będzie Pan odwiedzać mecze OLK, żeby znaleźć nowych graczy?
Nie widzę przeszkód. Jak najbardziej. Jestem otwarty na wszystkich graczy i jeżeli ktoś jest gotów pracować, żeby doskonalić się i rozwijać jest mile widziany.
Jaki styl koszykówki Pan preferuje?
Kto widział jak gra Alba i Moycullen ten bez trudu zdefiniuje moją filozofię. Boisko to jest pole walki i trzeba walczyć o każdy centymetr parkietu zarówno w obronie jak i w ataku. Jak to się przekłada na taktykę? Mam nadzieję , że wszyscy będą to mogli zobaczyć w czasie sezonu, podczas naszych spotkań ligowych.
Jak w przeszłości wyglądały Pana kontakty z częstochowską koszykówką?
Spotykaliśmy się kiedyś w II lidze. Na przestrzeni lat spotykaliśmy się wielokrotnie i myślę, że były to spotkania sympatyczne. Część ludzi uważałem za swoich przyjaciół. Moja opinia była taka, że Częstochowa ma dużo większy potencjał niż do tej pory to wykorzystano.
Jak się Panu pracowało w Irlandii?
Bardzo dobrze. Nieco inni ludzie, może nieco inna mentalność, ale przede wszystkim bardzo dużo życzliwości, a do tego krajobrazy zapierające dech w piersiach, cudowna wyspa. Często padający deszcz oczywiście nie jest pozytywną stroną tej krainy, można jednak się przyzwyczaić. Ludzie są tam bardzo sympatyczni i potrafią się cieszyć z tego co robią. Koszykówka jest bardzo popularna w Moycullen. Na 4 tysiące mieszkańców ponad 200 osób to członkowie klubu koszykarskiego, a kibicami są chyba wszyscy.
Skąd pomysł, żeby pojechać do Irlandii? Wiem, że sam Pan wysłał CV do klubu.
Mój siostrzeniec mieszka w Irlandii od wielu lat i w rozmowie telefonicznej strasznie chwalił ten kraj i ludzi tam mieszkających. Mówił, że irlandzka koszykówka rozwija się, podobnie zresztą jak inne dziedziny życia, w bardzo szybkim tempie, wysłałem więc swoje CV do kilku klubów, Moycullen odpowiedziało, bo właśnie szukali dla swojej młodzieży trenera z zagranicy. Zaprosili mnie na rozmowę i na coś w rodzaju testów. Chcieli głównie sprawdzić jak poradzę sobie z prowadzeniem zajęć po angielsku i czy potrafię znaleźć z nimi wspólny język. Nie mieli wcześniej doświadczeń z zagranicznymi trenerami i ich obawy dotyczyły różnic w mentalności. Po mojej krótkiej wizycie, w maju 2007 roku, zdecydowali się na skorzystanie z moich usług. Twierdzili, że wywarłem na nich bardzo duże wrażenie, a ja przyznam się, że od samego początku udało mi się do nich trafić, choć nie ukrywam, przed wyjazdem, miałem wiele obaw, z tym związanych.
Jak Pan, jako trener zyskał na tym wyjeździe?
Każde nowe doświadczenie jest dla trenera niezwykle cenne. Ja uważam, że ten wyjazd był bardzo potrzebny i pozwolił mi na spojrzenie, na wiele problemów w zupełnie nowy sposób. Nabrałem nowych, dodatkowych sił. Przed wyjazdem byłem już troszeczkę zmęczony tymi wszystkimi sporami, waśniami, konfliktami. Polska jest trudnym krajem do życia, ciężko jest osiągnąć zadawalający poziom współpracy. Zamiast koncentrować się na meritum sprawy, człowiek musi często denerwować się z zupełnie innych, nieważnych powodów. Przez 2 lata odpocząłem trochę i myślę, że powinno to teraz procentować.